Jako posiadaczka włosów o szarym odcieniu, nazywanym również mysim blondem, zawsze byłam podatna na pokusę stosowania różnych metod zmiany swojego koloru włosów. Zaczęło się od pasemek robionych na spodniej warstwie włosów wodą utlenioną i rudą farbą (którą mój brat przefarbował się na imprezę sylwestrową i sporo jej zbyło) w podstawówce. W gimnazjum do którego uczęszczałam obowiązywał zakaz farbowania włosów i malowania się więc próbowałam jedynie lekko rozjaśnić moje włosy płukanką z rumianku. W liceum już wolno mi było zaszaleć - farbowałam włosy licznymi szamponetkami firmy Marion we wszystkich odcieniach rudości i czerwieni. Miałam też utlenioną spodnią warstwę włosów w grzywce - tylko po to żeby co kilka dni farbować ją na fioletowo tonerem. Parę razy zdarzyło mi się też nałożyć resztki farby do 24 myć w odcieniu prawie identycznym do mojego - różnił się tylko tym że zamiast szarych refleksów miałam rudawe. Po zakończeniu liceum próbowałam jeszcze szczęścia z korzeniem rzewienia i cassią.
Nie licząc rozjaśnionego pasemka w grzywce które szybko odrosło - nigdy drastycznie nie zmieniałam koloru włosów i po wszelkich eksperymentach kolorystycznych nie miałam problemu z odrostami. Co prawda po czerwonych szamponetkach kolor nigdy do końca się nie zmył, ale w normalnych warunkach nie było tego widać. Po wpadnięciu w wiry włosomaniactwa zapuściłam włosy w moim naturalnym kolorze i byłam z nich całkiem zadowolona. Do czasu.
Szarość moich włosów potrafi być irytująca, szczególnie w okresie zimowym. I chociaż ostatnią prawie bezśnieżną zimę przetrwałam dzielnie, to wraz z początkiem wiosny przyszła chęć zmiany. Chemiczne farby nie wchodziły w grę, tak samo jak gwałtowna zmiana koloru po której miałabym odrosty. Chciałam tylko delikatnej zmiany koloru.
Czego jeszcze nie próbowałam?
Henny.
Oczywiście henna potrafi złapać mocno. Dlatego zaplanowałam, że nie zafarbuję nią zwyczajnie włosów a zrobię jedynie gloss. Czyli przygotuję maleńką ilość henny, wymieszam z odżywką i nałożę na włosy na 20 żeby uzyskać jedynie subtelną zmianę odcienia.
Wybrałam kolor - miał to być orzechowy brąz Khadi, ponieważ naczytałam się że ma jasny i chłodny odcień. Oczywiście nie opłacało mi się kupować całego opakowania henny do takiego eksperymentu więc kupiłam tylko próbkę. Próbki były tanie więc skusiłam się jeszcze na hennę w kolorze jasnego brązu i hennę z jatrophą która daje chłodny, czerwony kolor.
Próbki można dostać
TUTAJ. Wrzucam link bo nigdzie indziej nie widziałam próbek henny i sama się sporo naszukałam zanim zostałam skierowana do tego sklepu.
Farbowanie henną
Na początek postanowiłam sprawdzić jaki kolor dałaby każda henna zastosowana na moich włosach w normalny sposób, zgodnie z opisem z ulotki. Dlatego odważyłam po połowie grama z każdej próbki i przygotowałam zgodnie z instrukcją z ulotki - ulotki nie miałam ale można ją znaleźć na stronie Khadi.
Oba brązy zawierają indygo więc zalewa się je ciepłą wodą, natomiast hennę z jatrophą można śmiało zalać gorącą wodą i dodać jeszcze odrobinę soku z cytryny.
Pół grama to naprawdę maleńka ilość henny i spodziewałam się nałożyć ją jedynie na same końcówki włosów. Tymczasem przygotowana ilość starczyła mi na pokrycie 3 pasemek na długości 10-15 cm każde. Pasemka pokryte henną zafoliowałam i całe włosy schowałam pod ciepły turban na 2 godziny.
Po 2 godzinach zmyłam hennę i wysuszyłam włosy. I tu spotkało mnie kolejne zaskoczenie gdyż spodziewałam się mocnej różnicy w kolorze, a na pasemku na którym testowałam hennę z jatrophą oczyma wyobraźni widziałam już pomarańczową żarówę. A różnica w kolorze była bardzo subtelna i po wysuszeniu pasemek trudno było mi je znaleźć na tle reszty włosów.
Czyli wyszło na to ze zamiast robić gloss mogłabym najzwyczajniej w świecie pofarbować moje włosy henną. Zaraz po tym stwierdzeniu stwierdziłam też że jest strasznie późno i poszłam spać.
Następnego dnia...
Naszukałam się tych pofarbowanych pasemek sporo. Różnica była naprawdę niewielka, włosy tylko zmieniły lekko odcień. Ale okazało się że aparat w moich telefonie wyłapuje tą różnicę dużo mocniej. Na początek porównanie farbowanych pasemek z grzywką, która i tak się różni od moich końcówek dość mocno - końcówki są rozjaśnione przez słońce na lekko rudawo. No ale spójrzmy:
Po lewej stronie mamy któryś z brązów - nie wiem który gdyż oba są praktycznie identyczne. Po prawej zaś henna z jatrophą która faktycznie ma chłodny czerwonawy odcień.
A jak się prezentują pasemka w porównaniu z niefarbowaną długością? Ano tak:
Od lewej strony patrząc mamy orzechowy brąz, hennę z jatrophą i jasny brąz. Nic szczególnego, prawda?
Do zrobienia glossa już nie doszło. Zwyczajnie moja chęć do eksperymentowania z henną już mi przeszła i nie sądzę żeby prędko wróciła. Lekki niedosyt zaspokoiłam maleńką buteleczką gencjany której lałam do odżywek ile wlazło a efekt na włosach nie pojawiał się żaden. Gwałtowne ochłodzenie koloru włosów nastąpiło dopiero gdy wylałam czysty płyn na kolejne niewinne pasemko:
Później okazało się że na niektórych zdjęciach moje włosy są niepokojąco fioletowawe. Całe. Czyli tym razem mój aparat wychwycił coś czego ja nawet gołym okiem nie zauważam.
Po trzech tygodniach...
Gencajna jeszcze się do końca nie zmyła chociaż pasemko jest już niezauważalne na tle włosów. Za to po hennie wszelki ślad zaginął - albo się zmyła albo wtopiła w resztę włosów. Obstawiam to drugie, gdyż ostatnio aparat zrobił mi taką niespodziankę:
Przy końcówce warkocza widać pasemko w innym kolorze. Widać też szary odcień moich włosów.
Zabawy w zmienianie koloru włosów na razie mi się więc znudziły. Za to na przyszłość będę wiedzieć że przy farbowaniu henną 2 godziny to zdecydowanie za krótko.
Jutro zapraszam na falowaną niedzielę dla włosów, w ciągu tygodnia pojawi się post z jeszcze innymi falami i kolejny o szamponie Batiste. A w następny weekend napiszę też o szamponie, ale własnoręcznie robionym - z półproduktów.